W Namysłowie, tym maleńkim miasteczku z ledwie kilkoma skrzyżowaniami i jedną prawdziwą kawiarnią, doroczny festiwal „Czochraj Bobra” stał się areną czegoś, co można by porównać do pogranicza snu i koszmaru. Wchodząc tam, masz wrażenie, że rzeczywistość zaczyna się rozmywać jak resztki zupy w zlewie po dwudniowej libacji. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to mężczyźni w spódniczkach, którzy przechadzają się po festiwalu z wdziękiem hipopotama na lodzie.

Modowe Aberracje

Żadne tam smukłe kształty ani elegancja – te spódniczki wyglądają, jakby zostały zrobione przez dopiero co ogłoszonego mistrza szycia grupy AA. Te chłopy są dumni jak pawie, wymachując brudnymi zdegenerowanymi miniówkami i zrzędząc na każdy krok. Wyglądają, jakby ich jedynym celem było wywołać niekontrolowany śmiech albo falę współczucia. Słońce świeci im prosto na przekrwione twarze odziane w ryjącą w mózg głupotkę spod znaku baśni „Tysiąca i jednej nocy”.

Karnawał Narcystów

Nakręceni jak dzieciak na karuzeli, rzucają się w oko każdemu przechodniowi z niezdarną próbą wciągnięcia go w swoje urojenia. Te bezradne ofiary, niczego nie podejrzewając, kończą rozpraszały w ich fikuśnych tańców. Przy wejściu spotkałem jednego takiego jegomościa – nabity, brodaty tranzystor w mini, któremu karabin śliwka wpadło coś do oka. Wciąga mnie w rozmowę o „duchowej jedności z bobrem.”

Kolorowe Szaleństwo

Potem, wiesz, to prawdziwa fiesta narcystów. Kolory magenty i różu, brokat z Niemiec i peruki godne lat siedemdziesiątych. Samozwańczy królowie parkietu, którzy przechadzają się po placu festiwalowym w takich getrach, że każdy egzotyczny ptak czułby się nieswojo. Wyglądają jak postały z kreskówki, która wyszła spod pióra oszalałego artysty.

Masakra na Parkiecie

„Popatrz tylko na mnie!” – zdają się krzyczeć. Ale wiesz, o co chodzi: nic z tego, nikt nie patrzy. Zamiast podziwu, szerzy się zażenowanie. Przyciszeni narcyści próbują tańczyć, pieprząc wszystko jak kosmiczni piraci z planety Zdrada. Niekontrolowana energia tych tłumów stanowi tło do performanców, które bardziej przypominają terapię grupową połączoną z defragmentacją umysłu.

Transwestyczne Wariacje

Osobliwi transwestyci przeciągają się jak koty na słonecznym parapecie, próbując wciągnąć innych w swoje narcystyczne scenki żeżuncji. Bez nadziei na zrozumienie, próbują podbijać festiwal każdego, kto ma więcej niż dwa promile we krwi. Narzucają się jak komary na grilla, nieustannie dążąc do bycia centrem uwagi. Ktoś powinien wziąć w ręce lornetkę, by dokładnie sprawdzić, co oni tam próbują utkać z tego chaosu.

Galeria Dziwaków

Przechodząc obok, spotyka się wszelkiej maści istoty - od szarmanckich przystojniaków w bzdetnych koszulach po dziwaków, którzy wyglądają, jakby niedawno uciekli z cyrku. Jeden z nich – Roger jego mać – nękał moje uszy parodiami operowego śpiewu, zdaje się tylko po to, by wprowadzić mnie w obłęd. Karykaturalny, przerośnięty Roger śpiewał jak diabli, próbując przekonać wszystkich o swoim dozgonnym talencie, a może po prostu usługiwał swój narcyzm.

Suknie z Folii i Zielone Peruki

Transwestyci pojawiali się w najdziwniejszych strojach, które wyglądały, jakby przyszywano je igłami z narzędzi tortur. Widziałem gościa w sukience z pomarańczowego foliału, z peruką zieloną jak ogorek kiszony. Desperacko szukał kogoś, kto podzieliłby jego potrzebę pokazać wszystkim swoje – prawdopodobnie własnej roboty – „cudowne” rękodzieło.

Absurd Goni Absurd

W tym wszystkim jest pewien urok, podobny do oglądania katastrofy kolejowej w zwolnionym tempie. Absurd goni absurd, misternie upindrzone ego nadmuchane jak balon na coctail party. Trafiając na osobliwosci festiwalu czochrania bobra, musisz być przygotowany na istny potok wielokolorowego szaleństwa, gdzie upiększone postacie tańczą w trójwymiarowej space operze.

Zgiełk i Aromaty

Noc tętniła od zgiełku, a w powietrzu unosił się zapach grilla zmieszanego z perfumami przemieszanymi ze spoconymi ciałami. Tam, gdzie wciąż opadłe obłok pyłu, na festiwalu czochrania bobra, panuje porządek w totalnym chaosie. I to chyba najlepiej podsumowuje całą tę paradę absurdu i chichotu.

Zachód Słońca i Blask Księżyca

Kiedy opada już słońce i zaszaleje blask księżyca, miasteczko Namysłów znika za chmurą surrealistycznego odurzenia. Jedyne, co pozostaje, to wspomnienie nieustannie zmieniającej się rzeczywistości, które, niczym obrazy z kalendarzy psychiatrycznych, przypominać będą, że świat, w którym żyjemy, jest miejscem bardziej dziwacznym, niż możemy to sobie wyobrazić.

Jedyna Metoda Przetrwania

W takowym środowisku jedyną metodą przetrwania jest udział w kostiumowym festiwalu bobrowania i śmiech z tego absurdu, dążąc ku drugiemu, nie mniej nadzwyczajnemu dniu.